piątek, 15 stycznia 2016

Córki dancingu, czyli coś, co nie zdarza się w polskim kinie

Kiedy ponad rok temu opowiadał mi o tym filmie Kuba Kijowski, autor świetnych zdjęć do „Córek dancingu”, od razu pomyślałam, że muszę to zobaczyć. Bo czy to możliwe, żeby w polskiej kinematografii powstał tak niesztampowy film, który nie okaże się gniotem?

Marta Mazurek, Kinga Preis i Michalina Olszańska

I od razu mówię, że ten film można albo pokochać, albo znienawidzić. Mnie urzekł. Zaczarował mnie, zupełnie jakbym dała się uwieść  nieziemskim syrenim głosom. A syreny są tu dwie – Srebrna i Złota – i w dodatku potrafią przybrać zupełnie kobiece kształty (poza tym, że brak im partii intymnych, jak u lalki Barbie). Zjawiają się nagle, wyciągnięte z wody przez muzyków występujących w legendarnym stołecznym klubie nocnym Adria, którego kierownik chętnie przyjmuje dwie śliczne, młode dziewczyny, w dodatku pięknie śpiewające i bez zażenowania eksponujące swoje wdzięki. Lecz gdy w grę zaczynają wchodzić pierwsze zauroczenia i namiętności, sytuacja nieco się komplikuje. Syreny szybko przypominają nam, że choć pozornie delikatne i niewinne, w rzeczywistości są przecież… potworami.

Brzmi niewiarygodnie, prawda? A jeśli dodacie do tego przybliżony klimat PRLu z lat 80., Kingę Preis jako główną wokalistkę zespołu Figi i Daktyle, Zygmunta Malanowskiego jako kierownika klubu i Jakuba Gierszała jako basistę oraz mnóstwo śpiewanych kwestii, którymi w dużej mierze porozumiewają się bohaterowie, to wyjdzie nam widowisko, jakich w polskim kinie mało. Tym bardziej, że aranżacje muzyczne oraz wszystkie sceny tańczone i śpiewane są tu bardzo dopracowane, a Preis wokalnie wspina się na wyżyny. Dwie młode aktorki, grające syreny – Michalina Olszańska i Marta Mazurek – wcale jej nie ustępują.

Cała historia płynie sobie naturalnie – dla nikogo pojawienie się syren nie jest specjalnym zaskoczeniem, owszem jest to pewien ewenement dla bywalców klubu, ale raczej traktowany jako dodatkowa atrakcja umilająca wieczór. Im dalej zagłębiamy się w fabułę, tym bardziej abstrakcyjna się ona staje, łącząc zgrabnie elementy baśniowe z rzeczywistymi.  Film tworzy mieszankę musicalu, groteski, czarnej komedii i horroru, co naprawdę w efekcie końcowym daje obraz wyjątkowo oryginalny. Wyobrażam sobie, że ekipa tworząca „Córki dancingu” musiała się przy realizacji dobrze dogadywać, bo efekt końcowy jest bardzo spójny, a nawet najbardziej surrealistyczne wątki stanowią dopasowane fragmenty układanki i tworzą niezwykłą opowieść o miłości, pragnieniach, dojrzewaniu i inicjacji seksualnej.

Debiut Agnieszki Smoczyńskiej nie jest z pewnością filmem dla wszystkich, natknęłam się na komentarze „gniot”, „strata czasu”, „nuda”, dlatego jeśli ktoś nie lubi takich klimatów – proszę nie oglądać. Być może film nie jest wybitnym arcydziełem, ale ma tak nieprzeciętny scenariusz i mnóstwo cudownych smaczków (jak choćby Magdalena Cielecka, która nawet w epizodycznej roli striptizerki potrafi zaczarować), że wszystkim, którzy szukają takich właśnie perełek, gorąco go polecam. I bardzo się cieszę, że „Córki dancingu” pojadą na Festiwal Filmowy Sundance.

"Córki dancingu", reż. Agnieszka Smoczyńska, wyst. Kinga Preis, Marta Mazurek, Michalina Olszańska, Jakub Gierszał, Zygmunt Malanowicz, Andrzej Konopka i in.