poniedziałek, 27 lutego 2017

Tryumf przez pomyłkę


Tak, już wiemy, że 89. Gala rozdania Oscarów zapisze się w historii ze względu na niewyobrażalną gafę, jaka się podczas niej wydarzyła. I choć bardzo współczuję producentom „La La Landu”, którym niemalże wyrwano statuetki z rąk, to myślę, że wszyscy zniesmaczeni ilością oscarowych nominacji oraz storpedowaniem tegorocznych Złotych Globów przez to marne filmiszcze, oddychają z ulgą.

Miałam nadzieję, że „La La Land” nie pobije rekordów podczas Oscarów i że nagrody w najważniejszych kategoriach powędrują w inne ręce. Tak się częściowo stało, choć sześć nagród, w tym za reżyserię oraz główną rolę kobiecą, to i tak bardzo dużo dla tego banalnego, płytkiego i kompletnie pozbawionego wdzięku obrazu, na dodatek nudnego jak flaki z olejem. W tym filmie tak kompletnie nic się nie dzieje, że po pierwszych kilkunastu minutach miałam ochotę zapaść się w głębię mojego fotela i po prostu spożytkować ten czas na sen, którego ostatnio bardzo mi brakuje. Historia jest… nie, przepraszam, tu w zasadzie nie ma historii, albo jest podobna do tych, jakich już setki pokazało nam kino, ścieżka muzyczna przemyka niezauważona, jakby miała być tłem a nie głównym bohaterem i w efekcie ani jeden fragment nie zostaje w pamięci na dłużej. A dialogi, nawet jak na z zasady lekko przerysowany gatunek, są sztuczne i drażniące. Och tak, kostiumy i scenografia zostały wykonane z niezwykłą precyzją, ale ile można patrzeć na zwiewne sukienki Emmy Stone i stare amerykańskie samochody?

Nie, nie jestem przeciwniczką musicali. I tak, uważam się za romantyczkę (a wszak dla romantyków, według słów Ryana Goslinga z pierwszych momentów filmu, jest właśnie „La La Land”). Lubię też Emmę Stone i Goslinga, a filmy muzyczne wprost uwielbiam – jako dziecko codziennie po powrocie ze szkoły włączałam, wówczas jeszcze na kasetach VHS, „Deszczową piosenkę” na przemian z „Grease” i setki razy gapiłam się z zachwytem na te same sceny. Ale tu nie ma nic – ani fabuły, ani widowiska, ani zapadającej w trzewia muzyki. Pojedyncza scena, na którą warto zwrócić uwagę, nakręcona perfekcyjnie, to taniec na autostradzie, mający miejsce w ciągu pierwszych pięciu minut. Na resztę spuśćmy zasłonę milczenia. Być może faktycznie jest to jedyny  film, który rozbudził Amerykanach tęsknotę za „starą, dobrą Ameryką” i w dobie prezydentury Donalda Trumpa muszą się jakoś pocieszać, ale jeśli będą to robić w taki sposób, to mam nadzieję, że kino w najbliższym czasie nie umrze.

Casey Affleck i Lucas Hedges
Jeśli szukacie natomiast mięsistej, prawdziwej, acz niełatwej historii wśród tegorocznych zwycięzców, sięgnijcie po „Manchester by the Sea” z Caseyem Affleckiem, nagrodzonym za pierwszoplanową rolę męską. Affleck gra tu poturbowanego przez los faceta, który musi z dnia na dzień porzucić marną posadę dozorcy i wrócić do rodzinnego miasteczka z powodu śmierci brata. Tam czeka na niego niepełnoletni, opuszczony bratanek oraz wspomnienia tak dramatyczne, że nawet po latach nie do udźwignięcia. Powoli, kawałek po kawałku, odkrywamy tragiczne wydarzenia z życia Lee Chandlera i jego najbliższych i zaczynamy rozumieć pustkę, która wypala mu duszę i serce. I choć głównego bohatera trudno polubić, a jego nieprzystępność ciąży na wszystkim, do czego się dotknie, historia rodzinny Chandlerów porusza do głębi i nie opuszcza jeszcze przez długi czas po zakończeniu filmu. Nie to, co stepujący, niedoceniony muzyk…

Zaskoczona jestem małą liczbą nagród dla „Przełęczy ocalonych” Mela Gibsona – to jedna z tych patetycznych opowieści, które przecież Amerykanie uwielbiają i wydawałoby się, że ten film ma dosłownie wszystko, by zgarnąć którąś z ważniejszych statuetek, nie tylko w kategoriach technicznych. Jest tu i II wojna światowa i wybitny bohater, którego heroizm nikogo nie pozostawia obojętnym, i wielkie widowisko, a w dodatku historia ta wydarzyła się naprawdę. Nie jest to do końca moja estetyka – film jest bardzo brutalny, a okrucieństwo wojny pokazano niezwykle naturalistycznie, z wiernym oddaniem szczegółów jednej z najkrwawszych bitew w historii XX wieku. A jednak nie wystarczyło to na więcej niż Oscary za najlepszy montaż i efekty dźwiękowe. Jedną, jedyną techniczną nagrodę zdobył także nominowany w ośmiu kategoriach „Nowy początek” –  oryginalny film science-fiction. Ale być może jest to właśnie „tylko” film sci-fi i nic więcej, przyznam, że choć doceniam nowatorskość tej historii i sposób jej prowadzenia - skondensowane napięcie, dawkowane powoli, w małych porcjach - to nie dostrzegłam w tym filmie niczego wybitnego.

Tym bardziej się cieszę, że wciąż mam przed sobą obejrzenie kilku zaległych filmów spośród tegorocznych zwycięzców. Czeka na mnie między innymi „Moonlight”, który namieszał najwięcej.



wtorek, 26 kwietnia 2016

Serialowe powroty


Trzy świetne seriale właśnie powróciły z nowymi sezonami.

Pierwszy to oczywiście najbardziej wyczekiwana "Gra o tron". Sezon 6. otwiera się po kolei wszystkimi wątkami, które pozostały bez odpowiedzi w poprzednim sezonie. Jon Snow (prawdopodobnie, ale nie na pewno?) nie żyje, a jego poplecznicy muszą znaleźć sposób, aby mądrze przeciwstawić się Sir Allisterowi i jego grupie. Jamie wraca z Dorn, Cercei czeka więc gorzkie powitanie. Tymczasem dornijczycy też nie mają lekko, bo Ellaria i jej córki zaczynają się panoszyć. Theona i Sansę zastajemy w środku mroźnej zimy, uciekających przez las, zaś Daenerys wędrującą w upale z Dothrakami. Niewidoma Arya wciąż jest w Bravos, zaś Tyrion i Varys dywagują nad tym, jak zdusić niepokoje społeczne.

Muszę powiedzieć, że pierwszy odcinek szczególnie mnie nie zachwycił, ale przyjmuję, że przypomnienie wszystkich wątków po trochu potrzebne jest na "rozruch" nowego sezonu. Czekam więc z niecierpliwością na to, co będzie dalej, tym bardziej, iż trailer sugeruje, że wszystkie postaci jeszcze się nie pojawiły. Najbardziej zagadkowa pozostaje kwestia, czy śmierć Jona jest ostateczna i czy Melisandre może tu odegrać jakąś znaczącą rolę? Producenci nie dają nam jednoznacznej odpowiedzi na te pytania w pierwszym odcinku... I mam też nadzieję, że akcja nabierze tempa, bo to wczorajsze było dość umiarkowane, ale może nie wszystko na raz.



Pojawiły się też nowe sezony jednych z najśmieszniejszych seriali komediowych ostatnich lat - "Dolina krzemowa" (sezon 3.) i "Figurantka" (sezon 5.). Niezawodny Earl (rewelacyjny T.J. Miller) daje czadu już w pierwszym odcinku "Doliny...", jego narcyzm i samouwielbienie wciąż się pogłębiają, zaś Richard jest nieporadny i fajtłapowaty do tego stopnia, że grozi mu wykluczenie z firmy, którą stworzył, chyba że dogada się z nowym, genialnym prezesem.
W "Figurantce" prezydent Selina Meyer musi uporać się z politycznym kryzysem wywołanym przez remis w wyborach oraz... ogromną krostę rosnącą na jej policzku. Jej zespół jak zwykle dwoi się i troi, z marnym efektem, choć wszyscy robią wokół siebie dużo szumu. Wracają Amy i Dan, Gary wciąż biega z torbą (i okładami na pryszcze), Mike usiłuje ogłosić radosną nowinę, a Ben - pozbyć się wrogów, zaś Tom James (w tej roli Hugh Laurie, który ostatnio u Jimmy'ego Fallona opowiadał, że przy kręceniu tego serialu bawił się jak nigdy) dostaje propozycję nie do odrzucenia.
Obydwa seriale nie zawodzą - jest śmiesznie, tak jak powinno być.







piątek, 22 kwietnia 2016

"Dziewczyny" dorastają

Zosia Mamet (Shosh), Lena Dunham (Hannah), Allison Williams (Marnie), Jemima Kirke (Jessa)

Lena Dunham lubi się obnażać. Każdy, kto widział choć kilka odcinków "Dziewczyn", nie może się z tym nie zgodzić. W piątym sezonie serialu Lena nie zmieniła swojego podejścia, ale muszę przyznać, że nie jest to już nachalne, a całość stała się jakby bardziej dojrzała.

Oczywiście nie można rozpatrywać całego serialu przez pryzmat nagości, ale umówmy się - momentami epatowanie gołymi częściami ciała stawało się niepotrzebnym wstępem do każdej sceny. Nie chodzi też o to, że nagość mi przeszkadza - od początku jestem wielbicielką tego serialu i jak wielu fanów pokochałam go właśnie za naturalizm i mówienie bez ogródek o niektórych mechanizmach naszego życia, ale czasem ekshibicjonizm Leny mnie drażnił. Zwłaszcza, kiedy nie służył niczemu konkretnemu.
Tu tego nie ma. Hannah, Marnie, Shosh i Jessa dojrzały, mają inne problemy, inna jest też relacja między nimi. Hannah jest w nowym związku (z Franem), w którym chyba jednak nie czuje się zbyt komfortowo, ale musi to sobie dopiero uświadomić. Marnie wychodzi za mąż. Zawsze tego chciała, prawda? Ale czy Desi jest na pewno ucieleśnieniem jej snów o idealnym życiu? Shoshanna mieszka i pracuje w Japonii. Kiedy na nią spojrzymy, możemy pomyśleć, że ona jedna znalazła swoje miejsce na Ziemi - do nowej rzeczywistości zdaje się pasować idealnie i mimo jasnych włosów wygląda jakby się tam urodziła. Jednak i to okaże się złudne. A Jessa? Hmm, cóż, Jessa jest suką i to się nie zmienia. Tylko że takie suki jak Jessa też pragną być szczęśliwe...


Andrew Rannells (Elijah), Alex Karpovsky (Ray)
Jest to moim zdaniem jeden z najlepszych sezonów "Dziewczyn", jaki do tej pory powstał. Między innymi dlatego, że wszystko jest znacznie mniej histeryczne, bardziej stonowane, ale nie zrezygnowano ze stałych elementów: szaleństwa i brawury, dziwactw, namiętności i nagłych zwrotów akcji. To właśnie w Lenie lubimy najbardziej - potrafi zaskakiwać, niekonwencjonalnie podjeść do życia stworzonych przez nią bohaterek. I bohaterów również, bo nie brakuje tu ani Adama, ani Reya, ani Elijah, którego wątek rozwija się dość ciekawie, epizodycznie pojawia się Charlie, a przemiana jego postaci jest naprawdę jedną z największych niespodzianek w serialu. I choć nadal wszyscy dryfują w bliżej nieznanym kierunku, to ta podróż zdaje się nabierać jakiegoś sensu, a i główni zainteresowani zaczynają nareszcie w to wierzyć. Co ważniejsze - zaczynają też wierzyć w siebie, a to czasem bywa kluczem do sukcesu. Sezon szósty, który pojawi się w przyszłym roku i który zapowiadany jest jako ostatni, będzie zapewne tego zwieńczeniem. Choć kto wie? Niezbadane są pomysły Leny Dunham.

"Dziewczyny" (Girls) S5, twórca: Lena Dunham, wyst. Lena Dunham, Zosia Mamet, Jemima Kirke, Allison Williams, Adam Driver, Andrew Rannells, Alex Karpovsky i in.


czwartek, 21 kwietnia 2016

Tsatsiki – chłopiec, którego brakuje w polskiej literaturze



Szukałam książek, które „dorastałyby” razem z moim synem, tak jak ja dorastałam z "Anią z Zielonego Wzgórza". Ale dla chłopaka? Po pierwsze książka o dziewczynie to nie bardzo, po drugie problemy Ani nijak mają się do problemów współczesnych dzieciaków. Wbrew pozorom znalezienie fajnej serii nie jest łatwe – choć tytułów w księgarniach dużo, to najtrudniej właśnie o literaturę dla dzieci wkraczających w świat samodzielnego czytania. Rynek dość często zalewa nas niestety książkami o wątpliwej wartości – zarówno merytorycznej, jak i literackiej. Na szczęście niezawodna literatura skandynawska znów wypełniła tę lukę.

Tsatsiki-Tsatsiki Johansson mieszka w Sztokholmie razem ze swoją mamą, zwaną Mamuśką, i właśnie idzie do pierwszej klasy. Jest to nie lada przeżycie, nie tylko dla chłopca, ale też dla jego mamy. Jak odnaleźć się w zgromadzeniu pełnym nowych dzieci? I co zrobić z odkryciem, że pani nauczycielka ma strasznie... włochate nogi? A może to kosmitka? W dodatku Tsatsiki sam traktowany jest przez inne dzieci z lekką rezerwą, no bo jakie mieć podejście do kogoś, kto nazywa się tak, jak grecki sos, mieszka tylko z mamą i nie zna swojego taty, który podobno jest poławiaczem ośmiornic? Na szczęście Tsatsiki szybko znajduje dobrego kumpla, a jego wrodzona (i wpojona przez Mamuśkę) pewność siebie pomaga z radzeniem sobie w trudnych sytuacjach, zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawia się chłopak ze starszej klasy, który lubi dokuczać słabszym od siebie. Tsatsiki uczy się przełamywania własnego strachu, bycia dumnym ze swojej odmienności, mówienia o uczuciach - także tych na "M" i to wtedy, gdy chodzi o dziewczynę. 

Co czyni te książki wyjątkowymi i sprawia, że wyróżniają się na tle innych? Przede wszystkim to, że nie ma tu owijania w bawełnę. Moni Nilsson otwarcie pisze na przykład o przemocy w szkole, o tym, że uczniowie potrafią wyzywać się i dokuczać sobie nawzajem, a nauczyciele zdają się nie widzieć problemu, więc dzieciaki muszą sobie radzić same. Choć realia szwedzkiej i polskiej szkoły zapewne nieco się różnią, to problemy dzieci bywają bardzo podobne - obrona słabszych i nazwanie starszego, wrednego kolegi "zasikanym szczurem" może być aktem ekstremalnej odwagi. W książce nie ma sztuczności, Tsatsiki, choć z pewnością jest chłopcem niezwykle oryginalnym, zachowuje się dokładnie tak, jak dzieci w jego wieku i mówi tym samym językiem. A dodatkowo miewa nieprzeciętne pomysły, potrafi celnie skomentować rzeczywistość i spotykają go fantastyczne przygody, zwłaszcza w drugiej części, kiedy to zaczynają się poszukiwania taty-poławiacza ośmiornic. Im chłopiec staje się starszy, tym więcej w książce zagadnień związanych z dorastaniem, ale to jeszcze przed nami, ponieważ syn - choć pierwsze części czytał z wypiekami na twarzy - stwierdził, że do kolejnych musi dorosnąć.
Nie spiesz się, synku.

Moni Nilsson "Tsatsiki i Mamuśka", "Tsatsiki i Tata Poławiacz Ośmiornic", "Tylko Tsatsiki", "Tsatsiki i miłość", "Tsatsiki i Retzina", wyd. Zakamarki 

czwartek, 7 kwietnia 2016

Lolka rządzi!

Kiedy wieczorem mówię do córki: "Wskakuj prędko do łóżka", wcale mnie nie dziwi, kiedy w odpowiedzi słyszę: "Przecież skaczę, Charlie, przecież skaczę". Dlaczego? Bo dokładnie tymi słowami odpowiada - zachęcana przez starszego brata do pójścia spać - ulubiona bohaterka mojej małej. 

"Charlie i Lola" na dobre zawładnęli naszym domem. Zgromadziłam wszystkie książeczki, jakie jeszcze udało mi się kupić - niestety wydawnictwo Media Rodzina, które publikowało tę serię w Polsce nie ma już na nie licencji i nie planuje wznowień. Większość tytułów jest więc niedostępna, można jedynie znaleźć pojedyncze egzemplarze - pozostałości ze starych nakładów. Z pomocą jak zawsze przychodzi niezawodny internet, gdzie na szczęście są filmy z tymi samymi bohaterami (czasem można też trafić na nie w ramówce CBeebies) lub szukanie książek w wersji oryginalnej albo używanych np. na allegro. Ale naprawdę warto.
Charliego i Lolę wykreowała Lauren Child, brytyjska pisarka i ilustratorka, a na podstawie jej książek Tiger Aspect for Disney/CBBC wyprodukował serial telewizyjny (3 sezony po 26 odcinków), którego Child była producentem wykonawczym. Bajki zostały sprzedane na całym świecie i zdobyły wiele nagród, w tym BAFTAza najlepszy program telewizyjny dla dzieci oraz za najlepszy scenariusz. Każda z książeczek (a także każdy z odcinków) zaczyna się od słów Charliego: "Lola to moja młodsza siostra. Jest jeszcze mała i bardzo zabawna". Lola, owszem, jest zabawna, ale jest też niesforna, rozbrykana, czasem niegrzeczna, a czasem wręcz odwrotnie - pełna dobrych chęci, ale nie zawsze wychodzi jej to, co sobie zamierzyła. Jak typowa mała dziewczynka lubi rysować, bawić się koralikami, przebierać, uwielbia też zwierzęta i chciałaby się opiekować jakimś zwierzakiem na stałe. Potrafi również myśleć w bardzo niekonwencjonalny sposób, konstruować wynalazki, wymyślać modę na nową zabawę, kolekcjonować oryginalne przedmioty. Choć często wyobraźnia ponosi ją trochę za bardzo, albo chcąc koniecznie pomóc nieodwracalnie coś zepsuje, wszyscy Loli raczej szybko wybaczają, bo jakoś zawsze udaje jej się zgrabnie wybrnąć z kłopotów. Klucz do świata Loli ma wyłącznie Charlie, to on wie, jak namówić ją do zjedzenia potraw, których Lola "nigdy przenigdy i za nic na świecie" nie tknie, jak przekonać ją do pójścia spać, kiedy Lola "wcale nie jest śpiąca", jak pocieszyć, gdy "naprawdę niedobrze się czuje". Czy jest to rodzeństwo idealne? Czasem tak, bo ta dwójka naprawdę się kocha i troszczy o siebie, a czasem kłóci się i walczy, jak zwyczajna para dzieciaków. Nic, czego nie znalibyśmy z autopsji, a przedstawione w zabawny, lekki i zrozumiały dla wszystkich sposób z oryginalną oprawą graficzną.

Charlie i Lola wprowadzają nas w świat wyłącznie dziecięcy - o dorosłych się tu mówi, ale nigdy nie są widoczni. Oprócz głównych bohaterów są jednak ich przyjaciele: Mark, Lotta, Morten, wymyślony przyjaciel Loli, Soren Lorenson i uwielbiany przez nią pies Skwarek. I to też czyni te historie tak wyjątkowymi, bo tu dzieci same radzą sobie z problemami i uczą się, jak postępować w danej sytuacji, naprawić błędy, ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. A to w dzisiejszym świecie jest niezwykle rzadkie. 



seria "Charlie i Lola" wyd. Media Rodzina, filmy dostępne na Cbeebies

piątek, 11 marca 2016

10 NAJLEPSZYCH ODCINKÓW "Przyjaciół"? [Wybór subiektywny]


Pewnie każdy prawdziwy fan "Przyjaciół" marzył kiedyś o tym, że powstanie kontynuacja tej serii. Na początku roku gruchnęła wiadomość, że cała szóstka ma spotkać się na planie specjalnego show, przygotowanego na cześć Jamesa Burrowsa, który nakręcił 1000 odcinków seriali telewizyjnych. Do spotkania owszem doszło (21 lutego), ale nie była to aż taka gratka, jak zapowiadano. Przede wszystkim zabrakło Chandlera (Matthew Perry wytłumaczył się innymi zobowiązaniami zawodowymi - występem w sztuce teatralnej w Londynie), a serwisy internetowe zaczęły rozpisywać się, że cały program jest po prostu nieco nudny i rozczarowujący. Trzeba więc chyba powiedzieć wprost: "to se ne vrati".

Na szczęście serial, który pokazywano aż przez 10 lat, ma 236 epizodów i trudno byłoby zapamiętać je wszystkie. Dlatego lubię do nich wracać, nawet jeśli niektóre widziałam po kilkanaście razy. Kompletnie mi to nie przeszkadza, za to zawsze poprawia humor. Pomyślałam więc, że zrobię zestawienie 10 najlepszych, moim zdaniem, odcinków. Nie wiedziałam, że będzie to aż tak karkołomne zadanie - wybrać 10 spośród 236 naprawdę jest trudno i długo się zastanawiałam, czy aby na pewno to zestawienie jest optymalne. A oto do jakich wniosków doszłam (kolejność chronologiczna):
  1. Sezon 2 odcinek 6 (The One With the Baby on the Bus) -  
    Na pierwszy rzut wybieram odcinek, w którym akcja wychodzi na ulice Nowego Jorku, poza dwa mieszkania i Central Perk. Monika odkrywa, że jest jedyną osobą, u której na rękach jej bratanek Ben płacze. A na dodatek Ross zjada ciasto z kiwi, na które jest uczulony, więc Monika zawozi go do szpitala, w związku z tym Benem muszą zająć się... Chandler i Joey. Chłopaki wybierają się z maluchem na wycieczkę i dowiadują się, że małe dziecko działa na kobiety, jak lep na muchy. Nawiązują w autobusie rozmowę z dwiema atrakcyjnymi dziewczynami i wysiadają na ich przystanku. Ale bez Bena. Po dzikim rajdzie przez Nowy Jork, chłopiec odnajduje się w biurze rzeczy znalezionych, ale nie jest tam jedynym bobasem. Jak więc odróżnić, który jest tym właściwym? Bluzeczka w klauny, czy w kaczuszki? Cóż, trzeba rzucić monetą... Dopiero w domu okazuje się, że wybór był właściwy, bo Ben zaczyna płakać przy Monice. Niestety Ross znajduje na pieluszce Bena napis "własność opieki społecznej" i cała przygoda wychodzi na jaw.
  2. Sezon 3 odcinek 16 (The Morning After) - Jeden z ważniejszych odcinków, ponieważ to właśnie w nim wszystko wywraca się do góry nogami, a przyjaciele przez następne sezony będą stale nawiązywać do tych wydarzeń. W odcinku wcześniejszym Ross i Rachel, zamiast iść na kolację rocznicową, kłócą się i postanawiają (a raczej jest to decyzja Rachel), że od siebie odpoczną. Ross upija się i spędza noc z Chloe, "dziewczyną z punktu ksero". Jednak pokłócona para szybko dochodzi do wniosku, że rozstanie to był błąd i chce do siebie wrócić. W związku z tym Rachel w drodze do pracy wpada do Rossa, aby się pogodzić (podczas gdy za
    drzwiami stoi naprędce wypychana z mieszkania Chloe). Ross zwierza się Chandlerowi i Joeyowi z tego, co zrobił i w zamian słyszy poradę, że nigdy przenigdy nie może dopuścić do tego, aby Rachel odkryła prawdę. Ross biegnie więc zatrzeć ślady swojej zdrady, ale jest już za późno. Rachel dowiaduje się o jego niewierności od... Gunthera. Zakochani idą do mieszkania Rachel, gdzie do nocy prowadzą rozmowy, krzycząc na siebie i wyznając sobie miłość. W końcu jednak rozstają się. Gorzką rozmowę osładza wątek Moniki, Phoebe, Chandlera i Joeya schowanych w sypiali obok, którzy niechcący podsłuchują całe wydarzenie i prowadzą własne rozmowy. Z głodu postanawiają zjeść... wosk do depilacji.
  3. Sezon 4 odcinek 12 (The One With the Embryos) -
    Phoebe idzie na zabieg sztucznego zapłodnienia (ma być surogatką dla swojego brata i jego żony), podczas gdy w mieszkaniu Rachel i Moniki rozgrywa się prawdziwa bitwa. Chandler i Joey zakłądają się z dziewczynami, że znają je lepiej niż one ich. Sędzią jest Ross. Zaczyna się od niewinnej zgadywanki "co Rachel ma w torbie" - wygrywają chłopaki. A potem zabawa zamienia się w prawdziwy teleturniej, a stawka rośnie. Pytania są absurdalne, ale tak śmieszne, że jest to chyba jeden z naprawdę najzabawniejszych odcinków. W końcu cała czwórka zakłada się o najwyższą stawkę - jeśli wygrają dziewczyny, Chandler i Joey pozbędą się ze swojego mieszkania koguta, a jeśli będzie na odwrót, dziewczyny oddadzą im... swoje mieszkanie. Monika i Rachel przegrywają, a pytanie, które kładzie je na łopatki to "jaką pracę ma Chandler?" *. Pod koniec odcinka w mieszkaniu zjawiają się Frank i Alice z testem ciążowym dla Phoebe, Chandler wjeżdża na białym psie, robi się zamieszanie, wszyscy zaczynają krzyczeć. Ale nagle Phoebe wypada z łazienki z radosną nowiną i wszystko inne przestaje się liczyć.
  4. Sezon 6 odcinek 01 (The One After Vegas) - kontynuacja poprzedniego sezonu -
    przyjaciele są w Las Vegas, Ross i Rachel pijani w sztok, z pomalowanymi twarzami (Ross pomalował Rachel w samolocie, a ona jego w pokoju hotelowym) wytaczają się z kaplicy, przed którą stoją Monika i Chandler, którzy właśnie podjęli spontaniczną decyzję, że chcą się pobrać. Za chwilę wpadają Phoebe i Joey, którzy próbowali powstrzymać Rossa i Rachel przed zrobieniem głupstwa. Niestety "świeżo poślubieni" następnego dnia w ogóle nie pamiętają tego, co się wydarzyło, a Chandler nabija się z Rossa, że po dwóch rozwodach trzeci będzie miał gratis. W dalszej części śledzimy Joeya i Phoebe, którzy postanawiają wrócić do Nowego Jorku taksówką Phoebe, a Chandler i Monica przez cały odcinek udowadniają sobie (choć żadne nie chce tego powiedzieć wprost i głośno), że jeszcze nie dojrzali do małżeństwa. Podejmują jednak inną istotną decyzję - chcą ze sobą zamieszkać. 
  5. Sezon 6 odcinek 23 (The One With the Ring) - Pierwszy z trzech ważnych odcinków, które po raz kolejny zmienią bieg serialu. I w których wszystko idzie nie tak, jak powinno - Rachel wybiera się  na randkę z Paulem (ojcem dziewczyny Rossa; a gra go sam Bruce Willis), ale chcąc poznać go lepiej zadaje za dużo pytań i wywołuje lawinę zwierzeń, co powoduje, że Paul otwiera się nazbyt przesadnie. Phoebe idzie z Chandlerem kupić pierścionek zaręczynowy dla Moniki. Kiedy Chandler znajduje wreszcie ten wymarzony, uświadamia sobie, że nie ma jak zapłacić, bo pożyczył kartę kredytową Joeyowi i biegnie ją odzyskać. Przedtem prosi Phoebe, żeby popilnowała pierścionka u jubilera, ale Phoebe zajęta przymierzaniem biżuterii przegapia fakt, że ktoś w międzyczasie kupuje pierścionek. Obiecuje jednak Chandlerowi pomoc w odzyskaniu pierścionka i dotrzymuje słowa. Ross i Joey stwierdzają zgodnie, że Chandler ostatnio ich zaniedbuje, więc postanawiają zostać "najlepszymi przyjaciółmi" tylko we dwóch. Ale kiedy Chandler zdradza swoje plany, wszyscy płaczą ze wzruszenia. I chociaż finał tych wydarzeń nastąpi dopiero za dwa odcinki, to i tak wiemy, że wszystko dobrze się skończy.
  6. Sezon 8 odcinek 1 (The One After I Do) - Ślub Moniki i Chandlera odbywa się na koniec 7 sezonu, ale pierwszy odcinek sezonu 8 to wesele. To właśnie na nim przyjaciele wymieniają domysły na temat znalezionego wcześniej testu ciążowego.
    W końcu wychodzi na jaw, że tak naprawdę to nie Monica, ani Phoebe jest w ciąży, ale Rachel. Na razie wiedzą jednak tylko dziewczyny, no i Rachel nie zamierza chwilowo zdradzać, kto jest ojcem. W międzyczasie Ross, chcąc poderwać koleżankę Moniki, zamienia karteczki z numerami stołów i trafia przypadkowo do stolika dzieciaków. Natomiast Joey usiłuje podczas toastu zaprezentować wszystkie swoje umiejętności aktorskie, ponieważ dowiaduje się, że partner matki Chandlera jest producentem na Broadwayu i właśnie obsadza nową sztukę. Kulminacyjny moment odcinka następuje w toalecie i jest to jeden z nielicznych szalonych pomysłów Phoebe, który naprawdę wydaje się trafiony - Phoebe odczytuje wynik ponownego testu Rachel i mówi, że test jest negatywny. Rachel, która powinna się cieszyć, nagle zaczyna żałować, że "nie jest w ciąży", na co oczywiście Phoebe przyznaje, że skłamała. Dziewczyny zaczynają skakać z radości, a Phoebe mówi do Rachel: "teraz wiesz, co naprawdę czujesz". Piękna pointa.
  7. Sezon 8 odcinek 9 (The One With the Rumor) - "Indyki są głupie, brzydkie i pyszne" - mówi Joey, kiedy Monika oznajmia, że w Święto Dziękczynienia nie będzie indyka. Monika decyduje się zmienić menu po namowach Joeya, a on deklaruje, że zje całego świątecznego ptaka. Ale nie to jest najważniejsze w tym odcinku, bowiem to
    właśnie tu w gościnnych występach pojawia się... Brad Pitt. Gra Willa, kolegę z klasy Rossa, który kiedyś był strasznie gruby (Monika była jego "chudą" przyjaciółką). Tyle tylko, że teraz Will stracił 75 kilogramów i jest tak atrakcyjny, jak tylko potrafi być Pitt. Aktor zgarnął za ten występ nagrodę Emmy, a w samym odcinku jest mnóstwo zabawnych gagów i tekstów. Chandler ujawnia, że tak naprawdę nie interesuje się futbolem, ale ogląda mecz i krzyczy do telewizora, żeby nie pomagać w kuchni. Okazuje się, że Ross i Will założyli kiedyś w szkole klub "Nienawidzę Rachel Green" i rozpuścili plotkę, że Rachel ma zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe. Odcinek wieńczy wejście Joeya w ciążowych spodniach Phoebe, który zakłada je, by poradzić sobie ze swoim wyzwaniem.
  8. Sezon 8 odcinek 20 (The One with the Baby Shower) - Joey, Chandler i Ross grają na niby w dziwaczny teleturniej "Bamboozeled", ponieważ Joey przygotowuje się do castingu.
    Zasady są tak absurdalne i skomplikowane, że wszyscy mają na początku problem, żeby się połapać, o co chodzi. Potem chłopaki wkręcają się na dobre i zgodnie stwierdzają, że to najlepsza gra, w jakiej brali udział. Tymczasem w mieszkaniu na przeciwko Rachel ma swój "Baby shower", na który Monica i Phoebe zapominają zaprosić matkę Rachel. W ostatniej chwili Monica zaprasza panią Green telefonicznie, a potem cały wieczór usiłuje przeprosić, ale wyniosła matrona nie daje się tak łatwo udobruchać. W dodatku Rachel uświadamia sobie, że nie ma pojęcia o opiece nad niemowlakiem i wpada w istną panikę. Z pomocą przychodzi jej Ross.
  9. Sezon 10 odcinek 2 (The One Where Ross is Fine) - Odcinek, w którym nareszcie następuje kontynuacja na temat uczucia Joeya do Rachel, które zaczęło kiełkować zanim jeszcze Rachel urodziła Emmę. I choć wiemy, że raczej ten związek nie ma szans, to i tak rewelacyjnie ogląda się kwestie relacji tria Ross-Rachel-Joey. Przyjaciele wrócili z Barbados, gdzie wiele się wydarzyło. Ross zaczął spotykać się z dziewczyną Joeya, Charlie, a Rachel i Joey doszli do wniosku, że i oni chcieliby spróbować czegoś więcej. Na początku odcinka Ross wchodzi do mieszkania Joeya i widzi go całującego się z Rachel. Reaguje nieco przesadnie, zapewniając, że
    wszystko jest w porządku i zaprasza przyjaciół na kolację - podwójną randkę, podczas której upija się prawie do nieprzytomności. 
    Monica i Chandler idą do znajomych Phoebe, którzy zaadoptowali dziecko, żeby opowiedzieli o swoich doświadczeniach. Chandler, przez swój niewyparzony język, zdradza ich synowi, że został adoptowany. Chłopiec dostaje od Chandlera 50 dolarów, żeby się nie wygadał, ale prawda i tak wychodzi na jaw, a na koniec odcinka Chandler zalicza jeszcze jedną wpadkę. Phoebe spotyka się z Frankiem i trojaczkami. Frank jest tak zmęczony, że proponuje Phoebe, żeby wzięła jedno z dzieci na zawsze, jednak kiedy siostra pyta, które chciałby oddać, Frank nie potrafi wybrać. Uświadamia sobie, że wszystkie kocha tak samo mocno.
  10. Sezon 10 odcinek 16 (The One With Rachel's Going Away Party) - Wszystko się zmienia: Rachel planuje wyjazd na stałe do Paryża, Monika i Chandler wyprowadzają się do nowego domu, Phoebe jest zamężna, a Joey cierpi, bo nie znosi zmian. W tym odcinku sporo nostalgii, ale jest kilka scen śmiesznych do łez - Ross i Chandler mają pomagać Monice w pakowaniu, ale zamiast tego boksują Joeya owiniętego w folię bąbelkową, Joey "przegrywa" kilkadziesiąt razy z Rachel o wyjazd w rzutach monetą (reszka - wygrywa Rachel, orzeł... przegrywa Joey), trwają poszukiwania właściciela znalezionych w mieszkaniu kajdanek, a niezbyt bystra Erica (od której Monica i Chandler mają adoptować dziecko) nie jest w stanie się zorientować, że właśnie zaczęła rodzić.
    Podczas swojego przyjęcia pożegnalnego Rachel żegna się ze wszystkimi na osobności oprócz Rossa, który oczywiście robi z tego powodu awanturę. W końcu Rachel wyznaje Rossowi, że nie pożegnała się z nim wyłącznie dlatego, że on znaczy dla niej dużo więcej niż wszyscy inni. Odcinek kończy się pocałunkiem pary oraz... sceną, w której Phoebe ładuje Joeyowi steropian do dżinsów i wali go kolanem w krocze. Już wiemy, że za chwilę nastąpi ciąg dalszy, który rozwiąże wszystko. Oczywiście finałowy podwójny odcinek jest wyjątkowy i ma wiele pięknych i prześmiesznych momentów (zwłaszcza ten, w którym Erica zamiast jednego dziecka niespodziewane rodzi bliźniaki), ale też jest tak rozciągnięty, jak tylko może być finał po 10 latach trwania serialu.
* wątek tajemniczej pracy Chandlera przewija się przez wiele odcinków, tak naprawdę żadne z przyjaciół nie wie, na czym ona polega...

W zasadzie "najlepsze" odcinki mogłabym wybierać bez końca, bo jest ich wiele. Są takie, które lubię w całości i takie, które wyróżniłabym za najlepsze momenty. Kto z Was nie płakał ze śmiechu, kiedy Ross poszedł na sztuczne opalanie i zamiast do pięciu liczył: 1-Mississippi, 2-Mississippi... w efekcie czego zamiast opalenizny o nasileniu 2 zyskał 12 i to tylko z przodu? Albo kiedy wybielił zęby i świecił w ultrafiolecie? A gdy Joey uczył się mówić po francusku i "wypił" galon mleka w 10 sekund? Kiedy Monika i Chandler próbowali ukryć swój związek i namówić Joeya, żeby przyznał się przed resztą paczki do uzależnienia od seksu? Kiedy Joey i Ross schodzili razem po schodach przeciwpożarowych, albo mieli "przyjacielską" drzemkę? I tak można wyliczać bez końca... Oglądałam ten serial, kiedy sitcomy dopiero zaczynały pojawiać się na naszych ekranach, oglądałam go z lektorem, z napisami, w wersji oryginalnej, sama i w towarzystwie, pojedyncze odcinki i w trybie binge-watching. I pewnie nigdy nie przestanę, bo choć niektóre żarty nieco się "wytarły", mnie to nie przeszkadza i nawet lubię fakt, że w tym serialu ktoś wciąż nagrywa się na domową automatyczną sekretarkę, choć w rzeczywistości nie robimy tego już od ponad dekady.


sobota, 27 lutego 2016

Komu Oscara?



Wokół tegorocznych Oscarów, jak wiadomo, sporo zamieszania. Bo: dlaczego należą się tylko białym, znów dyskryminacja czarnoskórych aktorów, bojkot, bunt, niezgoda. Czy te protesty są uzasadnione? Trudno ocenić, bo trudno też obejrzeć wszystkie filmy, jakie zostały wyprodukowane w ubiegłym roku i zdecydować, czy Afroamerykanie zasługują na nominację. Cóż, przynajmniej galę poprowadzi Chris Rock...

Czy najlepszym filmem zostanie fenomenalna, acz bardzo brutalna „Zjawa”? Film jest znakomity, bardzo sugestywny i pełen naturalistycznych, przejmujących scen. Może nagroda w głównej kategorii to za dużo, ale ucieszyłabym się, gdyby statuetką uhonorowano nareszcie Leonardo DiCaprio – po tylu nominacjach Oscar niewątpliwie mu się należy, choć nie jestem pewna, czy to akurat ta rola jest najwybitniejsza w jego karierze. Konkurencję ma mocną, może przegrać z Fassbenderem, co wydaje się najbardziej prawdopodobne, chyba że Eddie Redmayne (subtelny, dziewczęcy i męski zarazem w "Dziewczynie z portretu") zostanie drugim Tomem Hanksem. Bo szanse Matta Damona są raczej nikłe – Hollywood rzadko przyznaje tej rangi nagrodę za role komediowe, a przecież taki jest właśnie „Marsjanin”, niby trochę straszny, ale jednak bardziej śmieszny, zaskakująco wciągający (rzadko pasjonują mnie filmy sci-fi, a od tego nie mogłam się oderwać), jednak całkowicie i wyłącznie rozrywkowy.
Leonardo DiCaprio w "Zjawie"
Być może Akademia zdecyduje, aby najlepszym filmem wybrać kameralny „Pokój”, a nie wysokobudżetowe produkcje. Albo zaangażowany społecznie „Spotlight” lub „The Big Short”. Jeśli miałabym obstawiać to właśnie ten ostatni tytuł ma spore szanse na nagrodę – Amerykanie wciąż lubią wracać do tematu ostatniego kryzysu finansowego, bo jest to coś, co dotyczy niemal całego społeczeństwa i co wciąż w Stanach (i nie tylko) odbija się czkawką. A film jest świetny i ma wszystko to, co może trafiać do widza – wartką akcję, wyrazistych bohaterów (nie-fikcyjnych) i opowiada o krzywdach, które przydarzyły się zwykłym ludziom. Zagadką jest dla mnie na liście pretendentów do najlepszego filmu „Mad Max” oraz nudny jak flaki z olejem „Brooklyn” – oba filmy muszą mieć dobre lobby, a nagrodzenie ich wydaje się tak samo mało prawdopodobne jak to, że w Los Angeles spadnie śnieg. Ale kto wie, Hollywood czasem lubi zaskakiwać…

Brie Larson, "Pokój"
Wśród nominacji aktorskich szczególnie mocna konkurencja jest w kategorii drugoplanowa rola męska – przyznam, że z nominowanego trio Hardy-Bale-Ruffalo nie wiedziałabym, kogo wybrać. Myślę, że główna batalia rozegra się  pomiędzy Hardym a Bale’em, ale to ten pierwszy zdobędzie statuetkę. A może nie…? Z aktorek drugoplanowych wybrałabym Jennifer Jason Leigh za rewelacyjną rolę w „Nienawistnej ósemce”, tym bardziej, że ten bardzo dobry film nie zdobył więcej znaczących nominacji, więc mogłaby to być niejako nagroda pocieszenia i dla Tarantino. Natomiast jeśli chodzi o aktorki pierwszoplanowe, to wydaje mi się, że największe szanse ma Brie Larson za „Pokój” – rola trudna, kobiety bardzo skrzywdzonej, znajdującej się w ekstremalnej sytuacji, która wzbudza nasze współczucie i szacunek za to, że za wszelką cenę próbuje chronić syna, ale którą trudno nam polubić. Być może szanse ma też ulubienica Hollywood, niepoprawna Jennifer Lawrence, ale byłaby to już druga taka nagroda w jej karierze (tak samo, jak w przypadku Cate Blanchett), więc może jednak sędziowie zdecydują się nagrodzić nowicjuszkę. Nominacja dla Saoirse Ronan jest dla mnie absolutnym nieporozumieniem, natomiast Charlotte Rampling oficjalnie wsparła protestujących czarnoskórych, więc jej szanse na Oscara spadły.
W nominacjach za reżyserię liczą się moim zdaniem trzy nazwiska: Alejandro González Iñárritu (Zjawa), Tom McCarthy (Spotlight) i Adam McKay (The Big Short). Iñárritu zrobił wybitny film, o niezwykłej historii mężczyzny, który niemal wstaje z grobu i przemierza bezkresne lasy wiedziony chęcią zemsty, McCarthy umiejętnie zbudował napięcie, opowiadając o pierwszym poważnym śledztwie dziennikarskim  dotyczącym pedofilii wśród księży, zaś McKay zgrabnie połączył szybkie tempo z próbą wytłumaczenia podstaw kryzysu, opierając swój film na barwnych, różnorodnych i fascynujących charakterach. Komu przypadnie Oscar w tym roku? Dowiemy się już w niedzielę, a raczej w poniedziałek rano i być może Akademia zaskoczy po raz kolejny, rezygnując z wyboru faworytów?